poniedziałek, 15 października 2012

Cividale del Friuli - Wyścig inny niż wszystkie


Obiecałem, że przeczytacie kolejny wpis w piątek i muszę Was za to przeprosić. Niestety nawet we Włoszech zdarza się, że brakuje podczas zawodów internetu, no i niestety nie było jak dodać tego małego podsumowania, ale z drugiej strony cieszę się, że mogę opublikować parę słów o wyścigu górskim Cividale del Friuli dopiero teraz, bo to co zobaczyłem zdecydowanie dało mi wiele do myślenia.
Ostatnio zaliczyłem zawody w Austrii podczas St.Urban Bergrennen. Wyjechaliśmy wspólnie z Grzegorzem Dudą na zawody FIA CEZ Trophy, tak jak i tym razem. Zespół jaki wybrał się do Włoch liczył 15 osób, dwa samochody wyścigowe i nowego kierowcę Bartka Wiśniowskiego, o którym już niedługo.

Zagraniczne trasy różnią się od naszych krajowych i to bardzo mocno. Bergrennen był bardzo krótki i ekstremalnie szybki. Włoska trasa to 6600 m prawie 60 zakrętów i wąska górska droga, która jest bardzo dobrze zabezpieczona.

Zawody w ramach 35 Trofeo Cividale Del Friuli – Castelmonte rozpoczęły się już w piątek odbiorem administracyjnym i badaniem kontrolnym. Na północ Włoch dotarliśmy o godzinie 12, rozstawiliśmy serwis, w którym spędziliśmy cały wyścigowy weekend no i zaczęło się. Sam serwis zlokalizowany został w centrum miasta i na jego ulicach. Nie było jednej strefy serwisowej co widziałem po raz pierwszy.

Szybki objazd miasta na skuterze zaskoczył mnie bardzo miło. Samo miasteczko to typowe znane z telewizji miejsce z przepięknymi kamieniczkami, rzeką, ryneczkiem no i kawiarniami. Dookoła mówię wam czuć zapach piekarni, ciastkarni i kawy, kawy i jeszcze raz kawy. Ale do wyścigów bo się lekko rozmarzyłem. Serwis, a raczej miasteczko serwisowe, jak pisałem wyżej na ulicach miasta rozbite na kilka stref, wszędzie ludzie, którzy przywitali nas z wielką gościnnością.

 Po BK i odbiorze administracyjnym, wybraliśmy się z Grzegorzem Dudą i Bartkiem Wiśniowskim na trasę. Byłem z pewnością zaskoczony. To typowy oesowy odcinek, wąski z wieloma zakrętami sekcjami lewo-prawo, spalaniami, patelniami i mocnymi podjazdami oraz jedną hopą. Dół to taki lekko węższy znany wam odcinek z Limanowej i Załuża z łukami 180 stopni. Górę porównałbym do Góry Św. Anny i górnego odcinka Siennej, czyli wąsko i kręto, a także do Cisnej, gdzie w połowie trasy była hopa, tak hopa, gdzie zawodnicy dosłownie odrywali się od ziemi.

Tym razem podczas całego wyścigu w planie były tylko czterypodjazdy, czyli około 25 kilometrów jazdy. Sobota to dwa treningi, a niedziela dwa podjazdy wyścigowe. Można się zapytać, a dlaczego tak mało jazdy. Już wam odpowiadam. To proste. Na liście zgłoszeń 206 samochodów. Tak dobrze przeczytaliście dwieście sześć aut. Jeden podjazd trwa około 4 godzin. W sobotę było dosyć sprawnie, bo pogoda lekko przestraszyła zawodników, było mokro i może dlatego dosyć bezpiecznie. W niedzielę zawody zakończyły się po 18, czyli trwały ponad 8 godzin. W niedzielę mieliśmy też naprawdę super pogodę, ale za to każdy chciał mocno docisnąć gaz i kończyło się w wielu wypadkach, no właśnie wypadkiem.

Do Włoch przyjechało trzech polskich reprezentantów – Grzegorz Duda potwierdzić swój tytuł Mistrza grupy A w FIA CEZ Hill Climb Trophy, Piotr Oleksyk Mistrz Polski N-2000 sezonu 2012, jako nagroda za udany sezon i debiutant na górskich trasach Bartek Wiśniowski, 19 latek z Nowego Sącza.
Bartek zakończył swoją jazdę niestety w niedzielę podczas pierwszego podjazdu wyścigowego. Wyeliminowała go usterka techniczna Lancera. Grzegorz i Piotrek ukończyli zawody na całkiem niezłych pozycjach, zbierając równocześnie doświadczenie.

Oprócz naszych reprezentantów na zawodach pojawili się oczywiście Włosi, również Austriacy, Chorwaci i Słowacy i Słoweńcy. Jednym słowem międzynarodowo. Auta jakie pojawiły się podczas 35 Trofeo Cividale, bajka dla oczu, uszu i wyobraźni. Od małych Steyer Puchów do bolidów F3, które, robiły niezłe zamieszanie. Były tak zwane placki, auta GT, WRC, DTM, WTCC, no dosłownie wszystko czego byście tylko chcieli podczas naszych polskich rund.
 

Jednym słowem wyjazd bardzo udany, zawody całkowicie odmienne od naszych krajowych, choćby pod względem melodyjnego języka włoskiego, który słychać było na każdym kroku. Moje wrażenia jak najbardziej pozytywne, nasi zawodnicy zadowoleni z występu, Grzegorz już na mecie świętował zdobycie drugiego z rzędu tytułu w CEZ i w serwisie przecierał oczy z szampana, który spływał mu z czoła i po policzkach.

 

Zdecydowanie polecam Wam wybranie się na zagraniczne rundy, bo można wiele podpatrzeć, ale i nauczyć się, poznać nowe ciekawe osoby, zawodników i zobaczyć trochę prawdziwej motoryzacji na najwyższym europejskim poziomie.

Do zagranicznej rundy jeszcze pewnie nie raz wrócimy w moich opowiadaniach i następnym razem sprzedam Wam trochę własnych przemyśleń ale już zdecydowanie na spokojnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz